Cztery lata w Zurychu. Poza rodzinnym Nowym Sączem, jeszcze nigdzie tak długo nie mieszkałam. Kraków trzy lata. Fińskie Oulu rok. Poznań trzy lata. Zurych cztery. Jeden, dwa, trzy, cztery lata.
Jak co roku pisałam z tej okazji tekst na bloga, to i teraz się nie wywinę.
Zacznę od tego, że w Zurychu co jakiś czas podnoszę książkę. Podnoszę dosłownie, bo tutejsi mieszkańcy często wystawiają na ulicę rzeczy, których nie potrzebują i które można sobie podnieść i zabrać, w tym książki.
Na początku czwartego roku w Zurychu podniosłam z ulicy książkę. Po kilku dniach podniosłam drugą. W następnym tygodniu kolejną. Taki łańcuszek zdarzeń. Jedna była o relacjach, druga o uważności, trzecia o afirmacjach. Wspomniałam o tym mojemu znajomemu, który od dawna siedział po uszy w tych tematach, na co usłyszałam: „Siły wszechświata mobilizują cię do pracy nad sobą”. Wzbogacona o trzy nowe książki, zasalutowałam więc samej sobie. Tak jest, Duszko. Skoro nalegasz, weźmy się do roboty. Nie to, żebyśmy się do tej pory nie brały. Raczej to, że zawsze można się wziąć bardziej.

Moja praca nad sobą zaczęła się osiem lat temu, kiedy wyjechałam na północ Finlandii, gdzie pewna Finka powitała mnie słowami: „There’s no black and white. Zobaczysz, jak cię ten rok zmieni”. Oczywiście Finka miała na myśli to, że jak pożyję sobie w innym kraju, to otworzę się bardziej na świat i wyjdę poza swoją strefę komfortu. Tak też się stało: rozwijałam skrzydła, poznawałam ludzi, zachwycałam się życiem na dalekiej północy, otwierałam się na to, co nowe i… przestałam spać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zjadały mnie lęki i poczucie samotności, z którymi nie umiałam sobie poradzić (ciężko sobie radzić z czymś, co nawet nie jest uświadomione, prawda?). Przed powrotem do domu Finka powiedziała mi na pożegnanie: „Te zmiany, ta praca nad sobą… zobaczysz, to się tak naprawdę zacznie w twoim życiu dopiero teraz.” I naprawdę się zaczęło.
Po powrocie do Polski, wylądowałam u psycholożki. Jednej, drugiej, trzeciej. U żadnej nie znalazłam zrozumienia ani pomocy. Ale szukałam nadal, wędrowałam po gabinetach, czytałam książki, w końcu zaczęłam docierać do ludzi, którzy „coś wiedzieli” i, z którymi rozmowy prowadziły mnie ciut dalej. Przewlekła bezsenność, która zainspirowała mnie do pracy nad sobą, towarzyszy mi do dziś, ale na przestrzeni lat wyrobiłam sobie do niej konstruktywny stosunek.

W czwartym roku na emigracji absolutnym „hitem” w pracy nad sobą stała się dla mnie joga. Ciekawe jest to, że przygodę z nią zaczęłam pół roku temu – dokładnie wtedy, kiedy usunęłam aplikację Instagram z telefonu, w efekcie czego przestałam bezmyślnie klikać w serduszka, a uwolniony w ten sposób czas przeznaczałam właśnie na jogę. Lepszej wymiany nie mogłam sobie sprawić. Drugą innowacją jest uwalnianie się od mediów społecznościowych i telefonu, które zapoczątkowałam usunięciem wyżej wspomnianego Instagrama. Niestety, zdałam sobie sprawę, że bycie online przynosi mi więcej szkód niż korzyści i trzeba było interweniować. Moim marzeniem jest, aby z czasem uwalnianie się od świata internetowego zamienić na rozsądny użytek i wiem, że w tym zakresie czeka mnie jeszcze sporo pracy.
Kolejne odkrycie to medytacje prowadzone. Słuchanie ich rozpoczęłam już ponad rok temu poprzez aplikację Headspace, jednak dopiero z czasem dotarłam do innych źródeł, które naprawdę zaczęły do mnie przemawiać. Medytacje prowadzone pomagają mi w głębokim, leczniczym przeżywaniu emocji i akceptacji rzeczywistości oraz wzmacniają poczucie własnej wartości. Sam Youtube oferuje pełno takich medytacji. Trzeba być jednak czujnym, bo moim zdaniem jest z nimi tak jak z psychologami – wiele może do nas nie przemawiać i być może zajmie nam trochę czasu, zanim dotrzemy do takich źródeł, które poprowadzą nas o krok dalej. Dla mnie takim źródłem okazały się medytacje, które prowadzi niemieckojęzyczny coach Veit Lindau.
Książki, bez których czwarty rok w Zurychu i ósmy rok pracy nad sobą nie byłby tym samym rokiem, to przede wszystkim „Czując. Rozmowy o emocjach” Agnieszki Jucewicz (wyd. Agora SA) i „Lebendige Beziehungen JETZT!” („Żywe relacje TERAZ!”) Eckharta Tolle (J. Kamphausen Verlag) – to właśnie ona zapoczątkowała moją „bardziejszą” pracę nad sobą, kiedy zeszłej jesieni podniosłam ją z ulicy.
Praca nad sobą ma to do siebie, że trwa. Im głębiej zaglądamy do naszego wnętrza, tym bardziej widzimy, ile jeszcze można zrobić. Można, nie trzeba. Wszystko dobrowolnie.
Jak dotąd rezultatem mojej wzmożonej pracy są przede wszystkim większa pewność siebie, przejrzysty umysł i wewnętrzny spokój. To stany, o które trzeba też dbać. Nie są permanentne, ale doświadczanie ich, jak i sama świadomość, że są one cały czas osiągalne, to już naprawdę postęp w dzisiejszym świecie.
I Wam życzę również doświadczania takich stanów. Pracujcie nad sobą. Warto.
Ja chodzę przed Najświętszy Sakrament.
To jedyne,co mnie trwale uspokaja.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ale uspokaja. I o to chodzi!
PolubieniePolubienie
Bardzo pomocne treści, dziękuję 🌺
PolubieniePolubienie