Nie lubię awokado. Unikam jak ognia awokado. Kiedy zamawiam danie z awokado, mówię: „bez awokado”. Nie robią na mnie wrażenia skarpetki w awokado, ani torba na zakupy w awokado. Gdy tylko widzę awokado, wołam „awokado!” i usuwam je z talerza.
Moja faza na awokado trwa kilka lat. To znaczy, faza na antyawokado. Antyfaza na awokado. Po prostu bojkot awokado. Kiedyś lubiane, napawa mnie wstrętem. Ani smak, ani konsystencja – nic mnie nie wzrusza, więc unikam awokado, jak ognia. I tak sobie żyję, od-awokadniona, z roku na rok. Z awokado na awokado.
Jest listopad 2019 and then the magic happens. Trzymam w rękach wegańskie poké, którego jednym ze składników jest awokado i dobrze wiem, że ono tam jest. Nie wołam „awokado!” i nie usuwam owocu z talerza. Do dziś pamiętam, jak smakuje w połączeniu z mango, ryżem, owocem granata, wędzonym tofu i sosem nam-yam. Od tamtego czasu jak gdyby nigdy nic, awokado wraca do łask i tym samym kończy się jego długoletnie embargo.
Zmiany, które zjawiają się w samą porę. Takie jak ta z awokado, kiedy kilka dni po przywróceniu owocu do łask dostaję na okrągłe urodziny prezent zapakowany w torebkę, na której widnieją… zielone awokado. Takich zmian wam życzę w 2020 roku. Na czas. W sam raz.